Wiedźmini

Wiedźmini w Perfect World

Ogłoszenie

Zasady Gildii Wiedźminów są zarazem Zasadami Forum. Nie zastosowanie się do zasad gildii jest równoznaczne z konsekwencjami połamanych zasad: usunięcie z gildii/forum.

#1 2009-11-09 09:00:33

Vilquor Piwochlap

Wiedźmin

Zarejestrowany: 2009-08-29
Posty: 218
Punktów :   

Rozgniewana Dusza cz. 5

Archozaur, stolica Królestwa Trzech Narodów. Starożytna metropolia wyrosła w mrocznych czasach, by nieść kaganek oświaty i cywilizacji przez całe eony istnienia świata. Ośrodek kulturalnego oświecenia, miasto, w którym każdy plac zdobiły monumenty wyrzeźbione w latach dawno minionego rozkwitu. W tym mieście ośrodek szkolenia Wiedźminów, nie wyróżniał się zbytnio od innych topornych, niskich budynków zamkniętych w kwadracie, jakich pełno było wokół. Jednak nikt nie pomyliłby tego budynku z żadnym innym. Wielu oddało życie za sztandar dumnie powiewający ponad budynkiem. Żelazna maska warczącego w gniewie wilka. Wolność i Siła. Wiedźmini walczą by przetrwać jeszcze jeden dzień. Paradoksalnie, pierwsze z haseł Lucjusza, najgroźniejszego z Renegatów. O to właśnie walczyli. Od zawsze.
Skryte w półmroku wnętrze, wypełniał zapach potu i krwi. Koszulki na ramiączkach, luźne spodnie, lekkie obuwie… Strój treningowy obowiązywał każdego w tym pomieszczeniu. Tu, w tej sali, nie miały znaczenia rangi, odznaczenia czy tytuły. Tylko umiejętności. Młoda, szczupła przedstawicielka rasy Bestiołaków, zwana przez swój wygląd i miły uśmiech, nigdy nie znikający z jej urodziwej twarzy, Słodką, spojrzała na mężczyznę stojącego naprzeciw niej.
-Wiedźminie, ile masz wzrostu? – Zapytała głosikiem cieniutkim i dźwięcznym.
-Dwa metry, pięć centymetrów – Odparł wielkolud. O dwie głowy wyższy, pomyślała.
-Ile ważysz? – Zapytała natomiast.
-Sto trzydzieści kilogramów – Padła odpowiedź. Niemal trzy krotnie cięższy, przebiegły ją myśli. Dobrze. Im większy i cięższy, tym mocniej upada. Uprzejmy uśmiech poszerzył się nieco pod nosem.
-Myślisz, że będę łatwym kąskiem?
-Z całym szacunkiem, Pani, myślę, że tak – Odparł wielki wojownik i poruszył ramionami po okręgu, jakby chcąc podkreślić swe rozmiary.
-Dobrze. Lubię wiarę we własne siły. Przygotuj się – Przyglądała się, jak wyższy i cięższy przeciwnik rozgrzewa się powoli, samej nie czyniąc ruchu żadnego.
-Walcz! – Krzyknęła nagle głosem potężniejszym niż można byłoby się po niej spodziewać. Rosły przeciwnik nie dał się zaskoczyć, przyjął gardę. Słodka skoczyła przed siebie, oparła się jedną ręką o podłogę. To wywołało obrót drobnej postaci wokół własnej osi. Ręka służyła za ową oś. Obrót zakończył się kopnięciem przeciwnika w łydkę tuż pod zgięciem kolana. Wielkolud przyklęknął kompletnie zaskoczony. Obejrzał się, szykując się do zablokowania kolejnego ciosu. Decyzja może i była prawidłowa, ale reakcja zdecydowanie za wolna. Noga instruktorki wylądowała na twarzy rosłego podopiecznego, posyłając go na podłogę. Podnosił się powoli, ociężale, starając się pozbyć mroczków przed oczyma. Gdy w końcu mu się to udało Słodka już na niego czekała.
-Miałaś szczęście! – Ryknął wielki, zadając cios pięścią . Bez trudu zablokowała uderzenie, chwyciła rękę wielką, jak bochen chleba, wywinęła się wkraczając pod pachę olbrzyma, wykręcając przy tym jego dłoń boleśnie. Chwilę po tym wielkolud leżał już na deskach z ręką wygiętą straszliwie do tyłu i z obcasem na lewym policzku.
-Nie ma czegoś takiego, jak szczęście – skwitowała chichocząc radośnie. – Są tylko umiejętności.
     W tym momencie drzwi do pomieszczenia otworzyły się gwałtownie, z hukiem uderzając o ścianę tuż przy framudze. Do Sali ćwiczeń wszedł rosły skrzydlaty. Przeciągnął się rozkładając ogromne skrzydła w barwie płomieni, po czym spojrzał na instruktorkę. W dłoni miał ciężką kuszę, nabitą srebrnym bełtem.

**************************************************************************************

Gaurix stał przy oknie i z uśmiechem spoglądał przez szkło w dół, na swoją narzeczoną, smętnie wlokącą się noga za nogą w kierunku domu. Rozumiał ją doskonale. Wraz z wprowadzeniem Stanu Wyjątkowego w Plume, w związku z oskarżeniem jednego z Cechu o brutalne morderstwo, zakazano im opuszczania terenu miasta. Oczywiście nie obyło się bez kordonu Zbrojnych Sił Powietrznych, mających zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom. Tyle tylko, że wszyscy wiedźmini przebywający w mieście stali sie więźniami ludzkiego strachu i paranoi. Przy okazji więżąc Alastriannę i Gaurixa, którzy nie marzyli o niczym innym, jak tylko pobrać się w leśnych ostępach, zgodnie ze zwyczajem. Jednak, mimo tego, że popierał uczucia swej ukochanej, rozumiał konieczność tak radykalnych środków. I chociaż w całej tej sprawie nie podobał mu się zbyt wielki rozgłos o wydarzeniach z sądu najwyższego, nie mógł nie zrozumieć Radnych. Teraz odwrócił się od okna, podszedł do biurka i usiadł na fotelu za nim, z cichym skrzypnięciem. Wpatrzył się w niewielkie fiolki, próbówki, komponenty do eliksirów. Podczas ostatnich siedemnastu miesięcy, na ulicach miasta zginęło ponad dwa tuziny dzieci. Nikt nie znał przyczyn, nikt żywy nie widział sprawcy. A wiadomo, nieznane otacza się o wiele większym strachem niż najgroźniejszy ze znanych wrogów. Teraz Crivo, jeden z najlepszych z Cechu został pojmany i fakt, że to on powstrzymał serię mordów, nie wpłynie raczej łagodząco na wyrok.
Splótł dłonie przed twarzą, opierając łokcie o blat biurka. Wiedział po co Alastrianna szła w tym kierunku. Musiał się przygotować na tą rozmowę.

************************************************************************************

Wiatr wiał od strony lądu. Słońce wschodziło powoli znad horyzontu przed dziobem okrętu. Mgła tuliła się do postrzępionych skał wystających, niczym palce grożące niebu, daleko za lewą burtą. Kazim śledził wzrokiem  przesuwające się głazy, w miarę jak trójmasztowa fregata Królestwa mijała je. Okręt płynął całą noc szybko pchany wiatrem wiejącym od strony rufy, nie niepokojony przez nikogo. Andromeda pędziła po morzu, niczym ptak po niebie, a smukły dziób ciął grzbiety spienionych fal. Kazimowi nie podobało się to coraz bardziej. Mgła gęstniała z każdą chwilą. Otaczała okręt, a im bardziej wiedźmin wytężał wzrok, tym bardziej dochodził do niepokojącego wniosku. Andromeda nie zmieniała kursu. Gnała wprost w najgęstsze kłębowisko pary. Mleczny opar opadł  na pokład niczym kurtyna, skrywając wszystko co znajdowało się dalej niż na dziesięć metrów.
-Sir! Statek po prawej! – Krzyknął majtek z bocianiego gniazda. Kazim, gnany impulsem, podbiegł do burty, chwycił się relingu i sprawnym ruchem wskoczył na nią. Wytężył wzrok. Para wydobywała się spod kaptura przy każdym oddechu, gdy w skupieniu lustrował miejsce, gdzie według niego powinna być linia horyzontu. Mgła rzedła z wolna. Wschodziło słońce. Jednolita mleczna zasłona zmieniała się stopniowo w pojedyncze kłęby, które wkrótce miały również zniknąć. Nagle, po długiej obserwacji, Kazim zamarł. Zaklął parszywie dokładnie w momencie, gdy najwyższy maszt eksplodował z hukiem, sypiąc fragmentami drewna i zwalając się w morską toń wraz z wrzeszczącym majtkiem w koszu.

*************************************************************************************

Kiedy Viki była małą dziewczynką, bardzo chciała być Wiedźminką. Nie pamiętała zbytnio tamtego okresu swojego życia, ale pamiętała doskonale swe dziecięce marzenia. Marzyła o ciągłej zabawie, fanfarach, brawach, balladach na jej cześć, co, jak sądziła, było kwintesencją życia pogromcy potworów. Po przejściu ciężkiej Próby Traw, przekonała się, że życie wiedźmina to samotna, odosobniona egzystencja, składająca się na poczucie obowiązku i całkowite poświęcenie wobec tych, którzy potrzebują pomocy. Właśnie dlatego wiedźmini nie pozwalają sobie na więzi emocjonalne. Godzą się na takie życie, ale tak naprawdę nie mają innego wyboru. Zwykle.
Położyła dłoń na ziemi, przyjrzała się śladom, za którymi podążała cały dzień. Trop był świeży. Potężny stwór z głową byka, zwany Taurockiem, musiał przechodzić tędy niedawno. Wiedźminów, prócz doskonałych umiejętności walki, nauczono sztuki tropienia, ale przede wszystkim, wpojono im całą wiedzę, jaką posiadały cywilizowane krainy, na temat potworów, zagrażającym ludziom. Stąd też Viki wiedziała, że ślad był zbyt głęboki, jak na dorosłego Taurocka. Być może bestia coś niosła, przeszło przez myśl elfce. Poprawiła łuk na plecach, po czym rozejrzała się wokół jeszcze. Potwór zapuścił się niebezpiecznie blisko traktu. Zachowanie nietypowe dla tej rasy bestii. Najgorsze było to, że ślady prowadziły wprost do najbliższej wioski ludzi. Wyprostowała się, po czym ruszyła nieśpiesznie przed siebie podążając za tropem. Jeśli Taurock rzeczywiście szedł do wioski, już było za późno. A bestię o wiele łatwiej pokonać, kiedy jest najedzona i ociężała.

*************************************************************************************

Z każdą sekundą poświęconą obserwacji, najemnicy oddalali się coraz bardziej. On sam nie był szkolony do szybkich akcji dywersyjnych. On miał uderzać w przeciwnika… i wymierzać dotkliwą karę. Po raz kolejny Vilquor przypominał sobie, że jeśli zacznie się spieszyć, jeśli ulegnie panice, może spowodować jeszcze gorszą sytuację. Czekał zatem cierpliwie na skalistym wzniesieniu, aż konwój najemników, podążający traktem poniżej, zanurzy się między drzewa, obrastające drogę z obu stron. Niewielki patyk przewędrował z jednego kącika lwiej paszczy, do drugiego. Laerathia podeszła do niego przywołana gestem.
-Co o tym sądzisz? – Zapytał wciąż uważnie obserwując trakt poniżej.
-Musimy za nimi podążyć. Jeśli wszystko, co usłyszeliśmy, to prawda, musimy działać jak najszybciej. – Odparła wzruszając ramionami. – Z łatwością znajdziemy ich ślady. Za dwa dni, góra trzy, powinniśmy ich dogonić.
To powiedziawszy, odwróciła się na pięcie, by rozpocząć schodzenie ze wzniesienia. Uznała, bowiem, że jej wizja sytuacji, jest jedyną prawdziwą i miałaby rację, gdyby podróżowała z kimś innym. Nie widziała zatem przeczącego kręcenia lwim łbem. Jednak usłyszała charakterystyczne, rubaszne rechotanie. Obróciła się w jego stronę zaciekawiona akurat w momencie, kiedy wskazywał palcem w dół stromego zbocza. Nieco po prawej od traktu płynęła spokojnym nurtem rzeka szeroka na kilka metrów i to właśnie w jej kierunku wskazywał lwi bestiołak.
-Skoczymy do rzeki – Oznajmił Wiedźmin – To najszybsza droga w dół, która da nam przewagę. Bez trudu powinniśmy ich dogonić płynąc z nurtem ukryci za linią drzew i zarośli.
-Mówisz poważnie? – Zapytała stając przy jego boku. – Skakać stąd? Przecież to kompletne samo…
Nie dokończyła. Dokładnie w tej chwili, mocarna ręka Vilquora pchnęła ją, powodując upadek elfki w dół urwiska. Instynktownie rozpostarła skrzydła, zatrzymując się w powietrzu. Odetchnęła z ulgą. Nie długo, jednak, przyszło jej cieszyć się spokojem. Ogromny ciężar padł na jej plecy z cichym łoskotem. Uderzenie było tak silne i tak nagłe, że nie zdołała utrzymać się w powietrzu. Vilquor, bo to on zeskoczył na Laerathię, objął ją ramionami, blokując jej ręce i skrzydła. Głośny plusk zagłuszył na chwilę szum wody.

*****************************************************************

-Stopa wody w ładowni!
-Do pomp! Ruszać się!!
-Wiadra!! Wiadra dajcie!
-Medyka! Medykaaa! Kamraci!
-Boli, na Jasność, jak boli!
-Nie ruszaj się! Dajcie mi tu cęgi!
    Kazim czuł się jak w koszmarnym śnie. W uszach wciąż mu dzwoniło po salwie wrogiego okrętu. Pokład był śliski od krwi. Okaleczeni, ranni marynarze leżeli do społu ze swoimi martwymi, porozrywanymi towarzyszami, zaplątani w postrzępione liny, przykryci płachtami porwanych żagli. Okręt wydawał się drżeć od okrzyków… A Artemida dalej nie zmieniała kursu.
-Sir, mamy trzydziestu dwóch rannych!
-Przeciek w drugiej ładowni!
-Zatkajcie pukałami!
-Ruszać się ścierwa! Do pomp!
-Sir! Pożar się rozszerza!!
   Kazim spojrzał na śródokręcie. Widział zdziesiątkowaną, wyczerpana załogę. Pozbawioną ducha, pozbawioną wiary… Zacisnął dłonie w pięści.
-Sternik! – Wrzasnął nagle – Kurs na wschód! Wycofujemy się.
Marynarze popatrzyli na niego z niedowierzaniem. Wszak przecież Kazim, kimkolwiek by nie był na lądzie, na morzu nie znaczył nic, jeśli nie miał poważania i autorytetu dowódcy statku. Kapitan poległ, rozerwany na strzępy. Bosman spojrzał na wiedźmina. Starał się odnaleźć… właściwie sam nie wiedział, co starał się odnaleźć przepastnej ciemności kaptura. Błysku oka, prześwitu, czegokolwiek. Nie znalazł nic prócz ciemności.
-Słyszeliście?! – ryknął bosman. – Ruszać się! Do żagli!!
   Wiedźmin podziękował w duchu bosmanowi. Wiedział, że tylko przyzwolenie doświadczonego marynarza może sprawić, by reszta załogi wykonała jego polecenie. Spojrzał na drzwi do kapitańskiej kajuty, gdzie siedziała Shilaygh, Córka Starszego Etherblade. Westchnął.
Pokrwawieni majtkowie opuścili żagle z donośnym łoskotem. Artemida ruszyła na półwietrze, gdy wykonała pełen zwrot na wschód, kładąc się przy tym lekko na falach.


http://img9.imageshack.us/img9/640/sygnaturawiedzmini.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.apokalipsa2012.pun.pl www.chowanego-cs.pun.pl www.gildiabutelkarzy.pun.pl www.bractwo-neonii.pun.pl www.narutoforum.pun.pl